wtorek, 21 października 2014

Deszyfrujemy system (Ayuthaya)

Niewdzięcznej roli strażnika porannego wstawanie podejmuje się Marta i odnosi stuprocentowy sukces. Zgodnie z planem, o ósmej opuszczamy guesthouse i udajemy się na stację kolejową Hualampong. Z naszego hostelu jedzie się do niej autobusem - znanej nam już linii - 53. W miejscu, gdzie poprzedniego dnia zostałyśmy bezpardonowo wysadzone, autobus zatrzymuje się, a wszyscy pasażerowie opuszczają pojazd. No nie, Dzień Świstaka!
Dziś jednak mamy szczęście w postaci, cudnej urody - sądząc po mundurku - studentki, która uprzejmie instruuje nas, iż musimy się przesiąść do... autobusu numer 53, który stoi na początku. Więc tak to działa! Linia 53 okazuje się linią cyrkularną, na której autobusy wymieniają się co okrążenie. Bez dalszych przygód, docieramy na dworzec, którego budynek w stylu Art déco, zaprojektowali Włosi.
Włoska robota
Jedzenie na śniadanie kupujemy w pobliżu stacji, aby to ostatnie spożyć w pociągu. Kto tydzień temu myślał, że ryż z curry lub smażonym mięsem nie nadaje się na pierwszy posiłek dnia, powinien zobaczyć nas, pałaszujące ze smakiem te dania. Zaprawdę, podziwiam ludzką zdolność dostosowania.

W podróżowaniu, cudowne jest także oswajanie przestrzeni. Ten moment, gdy w dalekim miejscu wytyczasz swoje szlaki, odnajdujesz własne ślady. Jako że nie ma śniadania bez kawy, a stoisko z ryżem, nie oferuje tego napoju bogów, trzeba go poszukać obok. Nie ma, nie ma, zraz... za tym zakrętem powinien być. Po kilkunastu krokach, wzrok wyławia z ulicznego tłumu pożądany obiekt. To nic, że nie poznaję sprzedawczyni, wózek z kawą stoi tam, gdzie zapamiętałam go z ostatniego pobytu. "Some things in this world do change, but some things remain the same".

Pociągi w Tajlandii są bardzo tanie (bilet na odcinek 85 km kosztuje 1,5 zł), bardzo powolne (2 h) i bardzo niepunktualne. Do Ayuthaya jeżdżą jedynie pociągi 2 klasy, ale i tak, jest to chyba najwygodniejszy sposób, dotarcia z obecnej, do dawnej stolicy kraju. Jeśli nie najwygodniejszy, to zapewne najbardziej egzotyczny. W każdym razie dla Europejczyka.

Pociąg toczy się w ślimaczym tempie, najpierw przez centrum, potem przez przedmieścia Bangkoku, dając możliwość przyjrzenia się z bliska tak slumsom, jak i nowym inwestycjom wyrastającym jak grzyby po deszczu. Podróż urozmaicają pielgrzymki sprzedawców jedzenia, przemierzające wagon co kwadrans.

W Azji głodować się nie da. Od obnośnych sprzedawców kupić można wszystko: ryż z mięsem, słodycze, lody, owoce, słone i słodkie przekąski. Większą jednak atrakcją niż jedzenie, są dla nas sami sprzedawcy, ich metody noszenia towaru i obsługi całego biznesu. Uwagę zwraca starsza kobieta, w której uchu tkwi moneta. Teorie na temat przyczyny tego stanu rzeczy są rozmaite, od najbardziej fantastycznych pomysłów: ma to wymiar religijny, pani ma uszkodzony bembenek i z monetą lepiej słyszy, po całkiem prozaiczne: trzyma w uchu drobne. Pragmatyzm wygrywa, gdy okazuje się, że z czasem słupek monet rośnie.

Ayutthaya (pełna nazwa Phra Nakhon Si Ayutthaya [พระนครศรีอยุธยา]) była stolicą królestwa Syjamu przez przeszło cztery wieki (XIV-XVIII w.) i jednym z najpotężniejszych miast na świecie. Z czterystu świątyń, które stały tu w przeszłości, zostało niespełna dwadzieścia. Wypożyczamy rowery, bo sama wyspa, na której stoją główne zabytki, to wiele hektarów powierzchni. Diabeł tkwi w szczególe lewostronnego ruchu, do którego trzeba przywyknąć, nie wjeżdżając pod koła autobusu lub tuk-tuka. Za to nigdy skręcanie w lewo nie była tak proste.
Wat Maha That
Cieszymy się, że przyjechałyśmy do Tajlandii w porze deszczowej. Chmury przysłaniające słońce i lekkie podmuchy wiatru sprawiają, że jazda po pozbawionym drzew terenie jest możliwa, a nawet przyjemna. Jest jednak w błędzie ten, kto myśli, że słońce nas nie dosięga. Pomimo chmur i użycia olejku z dużym filtrem, nasze ramiona i karki brązowieją.
Tyle zostało z buddy
Niektóre ze świątyń mają charakter muzealny, ale część jest jest obiektami żywego kultu. Stoiska z zestawami ofiarnymi pozwalają wiernym, za niewielką opłatą, złożyć kwiaty i zapalić kadzidełka przy figurze buddy. Krótka obserwacja ujawnia, że bukiety kwiatów są wielokrotnego użytku, skwapliwie zbierane przez panią handlarkę z ofiarnego stołu, nim jeszcze składający je wierny, zdąży się oddalić. Nieuniknione jest skojarzenie z hienami cmentarnymi, ale tu, ten proceder nikogo nie dziwi ani ni oburza. Co kraj, to obyczaj!
Ofiary
Do Bangkoku wracamy wieczornym pociągiem, który ma zaledwie pół godziny opóźnienia, więc można uznać że mamy szczęście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz