sobota, 28 lipca 2012

Mija czas długich łodzi żeglujących po Mekongu

Jest jeszcze zupełnie ciemno, gdy idziemy na dworzec autobusowy, jednak nie można powiedzieć aby miasto spało. O godzinie 5:15 targ tętni życiem, sprzedawcy kończą układać towary, kupujący wypatrują najświeższych produktów, stoiska z jedzeniem dymią i roztaczają smakowite zapachy. Warzywa, których nazw nawet nie znam, cieszą oczy szmaragdową zielenią, płoną czerwienią stosy papryczek, czosnek, cebula i imbir srebrzą się w półmroku. Gałązki oblepione owocami longanu powiązane w zgrabne pęczki, brązowe mangosteeny, żółtawe mango prezentują rubensowskie krągłości, a maleńkie limetki sycą powietrze upajającym zapachem.

Żałuję, że nie mogę zagłębić się w wąskie uliczki, pobuszować między stoiskami w poszukiwaniu kolejnych skarbów. Kuchnia tajska, jest jedną z moich ulubionych, a jej sekret tkwi w świeżości produktów oraz łączeniu różnych smaków i struktur: słodkich owoców, ostrej papryki, kremowego mleka kokosowego, słonego sosu rybnego, pikantnego curry, rozpływającego się w ustach ryżu, twardawego mięsa krewetek, chrupiących orzeszków, drobno siekanej dymki i listków kolendry.

Autobus do Chiang Khong (เชียงของ) szybko się wypełnia, w większości, białymi turystami. Po dwóch godzinach jazdy, jesteśmy na miejscu. Przejście graniczne znajduje się po drugiej stronie miasteczka, ale nie jest to długi spacer. Posterunek graniczny Houay Xai (ຫ້ວຍຊາຍ) tonie w deszczu, a wraz z nim wielonarodowy tłum objuczony plecakami, torbami, aparatami fotograficznymi i rowerami, pragnący dostać się na laotański brzeg. Na miejscu można wyrobić wizę, z czego korzysta większość turystów. My już swoje mamy, dzięki czemu oszczędzamy około godziny oczekiwania w kolejce oraz kilkaset bathów.
Jedną z tych łodzi przeprawimy się na laotański brzeg
A taką łodzią płyniemy do Luang Prabang
Z powodu braku, lub fatalnego stanu dróg, Mekong był kiedyś główną arterią komunikacyjną Laosu. W porze deszczowej jest spałwny nawet dla dużych jednostek. Wraz z rozwojem infrastruktury drogowej, jego znaczenie maleje. Obecnie, jedyna stała linia kursuje pomiędzy Houay Xai (ຫ້ວຍຊາຍ) i Luang Prabang (ຫຼວງພຣະບາງ), a jej pasażerami są głównie turyści, korzystający z, prawdopodobnie, ostatnich chwil aby zasmakować egzotyki rejsu po Mekongu. Podróż trwa dwa dni, z noclegiem w Pak Beng (ປາກແບ່ງ), wiosce, która składa się z kilku guesthouse'ów i restauracji, a istnieje tylko dzięki wypadającemu tu przystankowi.
Załadunek na łodzie drugiego dnia podróży
Łodzie chociaż dalekie od komfortu, oferują ochronę przed deszczem i miękkie fotele wymontowane ze starych autobusów. To sporo więcej niż bambusowa mata rozpostarta na deskach pokładu, która jeszcze do niedawna była standardem na tej trasie. Oprócz obsługi, prawie nie ma na łodzi miejscowych, co pozwala sądzić, że niedawno uruchomione połączenie autobusowe z Luang Prabang jest sporo szybsze i tańsze.
Łódź wyposażona jest we wszystkie wygody : w kuchnię...
... i w suszarnię
A to zagubiony pasażer, czy obiad?
Aby silnik dobrze pracował, trzeba złożyć duchom ofiary
Jest pora deszczowa, więc szeroko rozlana rzeka sięga podnóży wzgórz wznoszących się po obu jej brzegach. Niebo zasnute jest chmurami, a z bujnej roślinności porastającej zbocza, unoszą się kłęby pary. Gdyby nie intensywna zieleń scenerii, można by sądzić, że przekroczyliśmy właśnie bramy Mordoru. Monotonia krajobrazu, miarowy warkot motoru oraz łagodne kołysanie działają usypiająco więc część podróżnych drzemie, inni czytają, słuchają muzyki, robią zdjęcia lub rozmawiają z współpasażerami. I tak przez dwa dni...
Brzeg Mekongu w porze deszczowej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz