niedziela, 29 lipca 2012

Luang Prabang

Laos przywodzi na myśl kraje Ameryki Południowej, wszystko dzieje się tu w niespiesznym tempie, w którym godzina w tą czy w tamtą stronę nie robi różnicy. Dzień jest gorący i parny, i chociaż nie pada, ubranie lepi się do skóry. Powietrze zdaje się być gęstsze od kisielu, stawia opór przy każdym ruchu, a przejście kilkuset metrów męczy jak wielokilometrowy spacer. Człowiek najchętniej położyłby się w cieniu i patrzył na Mekong popijając mrożoną kawę. Zaczynam rozumieć, dlaczego niektórzy Francuzi, tak upodobali sobie tą kolonię z dala od wszystkiego. Przestaje też dziwić, dlaczego administracja francuska nie zrobiła w Laosie kompletnie nic (w odróżnieniu od Wietnamu i Kambodży, gdzie zbudowali chociażby kolej), a większość białych kończyła w hamaku, w oparach opium.

Według legendy, założycielem Luang Prabang (ຫຼວງພຣະບາງ) było czerwonolice, hermafrodytyczne stworzenie Phunheu Nhanheu, a burzliwa historia miasta sięgająca VII w. obejmuje panowanie Nanzhao, Khmerów, zależność od Syjamu, Birmy i Wietnamu oraz kolonizację francuską. To drugie co do wielkości miasto Laosu i ważny ośrodek administracyjny. Znajduje się tu pałac królewski oraz najważniejsze świątynie w państwie. Tyle cytując przewodnik Lonely Planet.
Brama pałacowa...
... a przed bramąprywatna inicjatywa
Wat Pa Huak
Obecnie, głównym źródłem dochodu Luang Prabang są rzesze turystów uwiedzione legendą mistycznego miasta o kolonialnym charakterze zagubionego pośrodku dżungli. Pomijając obecność tego wielonarodowego tłumu, swoją "metropolitarnością" Luang Prabang przypomina nieco Cetynie, dawną stolicę Czarnogóry. Pałac królewski jest co prawda bogato złocony, ale jego prowincjonalność może śmiało konkurować z tą czarnogórską. Wśród darów od monarchów i włodarzy współczesnych królowi Sisavang Vong, znajduje się i polski akcent — miniatura Szczerbca, miecza koronacyjnego polskich królów. Największą atrakcją pałacu jest kolekcja królewskich samochodów, składająca się z pięciu pojazdów, która obecnie włączona jest w zakres zwiedzania. Jej obejrzenie nie wymaga już zgody Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, które było niezbędne dwanaście lat temu. Oddając sprawiedliwość stwierdzeniu, że bardziej liczy się jakość niż ilość, samochody robią wrażenie. W skład kolekcji wchodzą dwa Lincolny Continentale z lat 60. i Edsel Citation z 1958 r., wszystkie w kolorze kości słoniowej. Już wyobrażam sobie te ogromne limuzyny sunące przez tonące w błocie ulice Luang Prabang (jeszcze kilka lat temu tylko główna arteria miasta była wyasfaltowana) podczas pory deszczowej.
Zwyczajny widok na jednej z głównych ulic Luang Prabang
Mobilizujemy resztkę sił i wspinamy się na wzgórze Phu Si, na którego szczycie złoci się That Chomsi, a które oferuje malowniczą panoramę okolicy obramowaną zbiegiem dwóch rzek: Mekongu i Nam Khan.
Panorama Luang Prabang ze wzgórza Phu Si
Recycling niewybuchów
Wieczorną atrakcją miasta jest bazar z wszelkiego rodzaju rękodziełem, pamiątkami, biżuterią i odzieżą. Oferowane tu przedmioty oceniam co najmniej o klasę wyżej, niż produkty na bazarach w Tajlandii, zarówno jeśli chodzi o jakość jak i wzornictwo. Ceny są też nieco wyższe, ale są to różnice rzędu kilku złotych. My kierujemy swe kroki na uliczkę z jedzeniem, na której dokonujemy odkrycia restauracji w formie bufetu, w której za 10000 kipów (równowartość około 1$) można wybierać z bardzo bogatego asortymentu warzywnych specjałów, do objętości sporego talerza. Za kolejne 10000 kipów dokupujemy grillowaną rybę i zjadamy wyśmienitą kolację za cenę nieosiągalną w żadnej restauracji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz