środa, 25 lipca 2012

Mae Salong czyli wspomnienie Złotego Trójkąta

Wioska Mae Salong, dziś nosząca nazwę Santikhiri (สันติคีรี), została założona przez żołnierzy 93 Regimentu Armii Kuomintangu, którzy w 1961 r. wycofali się z Birmy i wraz z rodzinami osiedlili się na północy Tajlandii u zbiegu granic z Laosem i Birmą.

Oddzieleni od ośrodka władzy centralnej przez góry i dżunglę, przez ponad dwadzieścia lat, ci byli żołnierze z Yunnanu opierali się rządowym wysiłkom ich asymilacji w tajskim społeczeństwie. Nie bez znaczenia był fakt, że wielu z nich czynnie tworzyło opiumową legendę Złotego Trójkąta. Do dziś, większość mieszkańców mówi po chińsku, napisy na sklepach są dwujęzyczne, a w kartach dań figurują potrawy z południa Chin.

Uprawa ryżu na polu zalanym wodą
Dziś, nieliczne pola makowe znajdują się wysoko w górach, a region znany jest głównie z uprawy herbaty Oolong, kukurydzy i ryżu. Ryż, który znamy ze stołu, uprawiany jest na płaskich terenach, na polach zalanych wodą. W górach uprawia się ryż kleisty (sticky rice), który rośnie na terenach prawie suchych.

Ryż kleisty
Do Mae Salong dostajemy się lokalną marszrutką (songthaew) czyli zadaszonym pick-upem wyposażonym w dwie podłużne ławki wzdłuż burt paki. Wbrew nazwie (songthaew oznacza dosłownie „dwa rzędy”), przy dużej liczbie pasażerów, na środku paki ustawiana jest trzecia ławeczka, co znacznie zwiększa ładowność pojazdu, za to wydatnie zmniejsza komfort podróżowania. Nasz busik przez ponad godzinę wspina się na wysokość 1460 m n.p.m., pokonując, z Ban Basang, przewyższenie ponad tysiąca metrów. Z każdą chwilą robi się coraz chłodniej, a w powietrzu czuć orzeźwiający, lekko „trawiasty” zapach unoszący się z nad krzaczków herbaty.
Krzaki herbaty
Z Mae Salong wyruszają trekingi do wiosek górskich plemion (Akha, Lisu, Mien, Hmong, Karen), których przedstawicieli można czasem spotkać na ulicy lub na targu. Tym razem musimy odpuścić sobie górską wycieczkę, bo ograniczeni jesteśmy czasem (chcemy dotrzeć do Hanoi na 4 sierpnia, na wesele naszych przyjaciół) i dystansem, który mamy do pokonania (Laos), ale przyrzekam sobie wrócić i wybrać się na konną wyprawę w góry. Tymczasem spacerujemy po wiosce, rozmawiamy z ludźmi — Kuba wdaje się w dłuższe pogawędki, mi udaje się samodzielnie dobić targu na ulicznym straganie — podziwiamy krajobraz.
Stragany w Mae Salong
Zbliża się wieczór, więc kierujemy się na plac, z którego odjeżdżają busiki. Spokojnie, wszak jest dopiero 17.30, a kierowca, z którym tu przyjechaliśmy, mówił, że ostatnie minibusy, w tym jego, odjeżdżają około 19. Po godzinie oczekiwania staje się jasne, że żaden songthaew dziś już na dół nie pojedzie. Nasze obawy potwierdza właścicielka stoiska z przekąskami, która właśnie rozkłada swój biznes na placyku „Ban Basang? O nie, dziś już nie pojedziecie! Ostatni kurs jest około 15-15.30, czasem zdarzy się późniejszy, ale na pewno nie o tej porze. Jutro rano dopiero”.

Niecenzuralne słowa wyrywają się z naszych ust, ponieważ to kolejny raz, gdy informacja uzyskana od tubylców prowadzi nas na manowce. Najpierw straciliśmy pół dnia na szukaniu laotańskiej ambasady w Bangkoku, ponieważ w informacji turystycznej zostaliśmy skierowani na drugi koniec ulicy dłuższej niż Puławska w Warszawie (o potyczkach z tajskim systemem adresowym czytaj we wpisie z 19.07.2012 „Wizy laotańskie”). Później o mały włos nie spóźniliśmy się na autobus do Chiang Mai, bo panienka z przystani wskazała nam tramwaj wodny, który nie zatrzymywał się na przystanku, o który pytaliśmy. Co więcej, bileterka z tegoż tramwaju zapewniła nas, że "tak, oczywiście, wysiądziecie tam — za pięć przystanków". Niestety, łódź nawet nie zbliżyła się do wypatrywanej przystani. Teraz, utknęliśmy w zalanych deszczem górach, co rujnuje nasz misterny plan przekroczenia jutro przed południem granicy tajsko-laotańskiej, bo kierowca udzielił nam informacji w żaden sposób nie przystającej do rzeczywistości! Co robić, zmarznięci i przemoczeni, udajemy się do jednego z, na szczęście, licznych tu guest house'ów. Pierwszy busik w doliny odjeżdża jutro o 7 rano...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz